Lamek. Chodzi do pierwszej klasy. Jest tak malutki, że
zupełnie nie wygląda na swój wiek. Czasem dla śmiechu wołam na niego Lamek –
zamek albo Lameczek. Dziś jest wtorek.
Dziś w oratorium chodzimy po linie. Lamek też, ale do czasu…
W pewnym momencie Lamek odszedł na bok. Jakoś tak zamilkł.
Może się zmęczył? Pytam go, co mu jest. Nie odpowiada, więc zwracam się do
innych dzieci, stojących obok. ,,Lamek ninshi (Co z Lamkiem?)”. Po
kilkuzdaniowej wypowiedzi Given i Gabriela w czystym bemba rozumiem tylko jedno
słowo - ,,icimpolio”. To znaczy buty w stylu naszych Crocksów tylko takie
wartości 6 a
nie 60 zł. Zwykłe, proste, gumowe. Rzeczywiście kilka minut wcześniej jeden z
takich butów przeleciał mi nad głową. Z wypowiedzi wyłapałam jeszcze jeden
wyraz – Angel. Imię kolegi Lamka. Chyba już rozumiem całą sytuację. Angel
zaczepiał Lamka i na złość rzucił jego butami. Lamkowi skończyła się
cierpliwość i dał za wygraną. Normalnie w takich sytuacjach chłopcy w oratorium
wszczynają bujkę. Ewentualnie, ci mniejsi, zaczynają głośno płakać. Tak prawie
wrzeszczeć, na całe gardło. Z moim Lamkiem – zamkiem było inaczej. Było mu
smutno. Widziałam, że zbiera mu się na płacz, ale walczył ze sobą. Kiedy jednak
zainteresowałam się jego osobą i całą sytuacją, już nie wytrzymał. Dał za
wygraną. Z jego okrągłych, czarnych, dziecięcych oczu popłynęły wielkie łzy,
rozmazując się na miniaturowych policzkach. Bezszelestnie na uboczu. Nic nie
mówił. Nie szlochał, nie tłumaczył się.
- Talala Lameczek. Nali kutemwa (Nie płacz Lameczku. Kocham Cię) –
wyszeptałam mu do ucha. Chłopiec patrzył na mnie bezradnie w milczeniu.
Często powtarzam dzieciakom tutaj , że je kocham. Ale nie
tak do tłumu, bo to stałoby się zbyt szybko oklepanym sloganem. Podchodzę
czasem do pojedynczych dzieci i tak znienacka szepcze, żeby tylko odbiorca mógł
usłyszeć. Reakcje są różne. Banda patrzy na mnie zdziwiony. Mały Mebin niewiele
jeszcze umie powiedzieć, ale wiem, że rozumie. Podnosi zawsze głowę i patrzy na
mnie z zainteresowaniem. Niektóre dzieci się uśmiechają, a niektóre odpowiadają
tym samym. Czasem po różańcu na koniec dnia słyszę wyszeptane w moją stronę:
- Sendamenipo, Nali kutemwa KAMIRA - Dobranoc, kocham cię (W
bemba słówko kamira oznacza małe lusterko).
Dla mnie pozostawienie tych dzieciaków będzie jak rozstanie
się z ukochanym. Tylko, że ja rozstanę się z 200 ukochanymi serduszkami. Fajnie
jest się zakochać. Wszystko jest wtedy takie kolorowe. Jednak zdarza się, że
rozstania czasem są nieuniknione. Wiem, że zawsze bolą tak samo. Ale wiem też,
że wcale nie muszą być smutne.
Ostatecznie Lamkowi się poprawiło. Został z nami na różańcu
w oratorium. Szedł z Klaudią za rękę. Zerkałam na niego od czasu do czasu, a on
odpowiadał mi szerokim uśmiechem.