Przypominam sobie moją lampkę na biurku. Jest niewielka, taka typowo szkolna i można ją regulować. Wyobrażam sobie jak przykładam do mojej lampki czarną bibułkę lub wycinankę. Ważne aby nie przebijała światła. A potem robię w niej dziurki. Na całej powierzchni. Nie większe niż główka od szpilki. Ale nie są one równej wielkości. I oklejam tym lampkę. Szczelnie. Potem włączam światło.
Żarówka zazwyczaj powoli się rozbudza. Żeby wreszcie rozświetlić pomieszczenie, tym razem musi przebić się przez niewielkie otwory. A więc świeci intensywniej, jasność pulsuje. Bije blaskiem i walczy z ciemnością. Świeci, chociaż przeszkadza jej płachta czerni. Jakby ta jasność, która znajduje się powyżej chciała wypluć cały swój blask małymi otworami. Tak właśnie wyglądają gwiazdy na afrykańskim niebie.
W ciemności wpatruję się w krzyż – Krzyż Południa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz