piątek, 2 sierpnia 2013

ODCINEK afrykańskiego dzieciństwa

Chciałabym, aby moje dziecko wychowało się wśród tutejszych. Po powrocie do Polski byłoby ono zdecydowanie najbardziej samodzielnym dzieckiem na osiedlu, w przedszkolu, czy szkole, a może nawet w całym mieście. Tutaj dzieci radzą sobie same. Pilnują się nawzajem, noszą sobie wodę, pocieszają się, gdy któreś płacze. Nie poznałam nikogo w pierwszej klasie, kto nie umiałby jeszcze wiązać.

Pytam Waziliego, kto go nauczył pływać. Odpowiada mi ze zdziwieniem, że sam się nauczył. Tłumaczy mi łamanym angielskim: Musisz po prostu machać rękami i nogami. O tak (tu macha kończynami). I wszystko jasne :D

Wszystkie te dzieci powoli stają mi się bliskie. Owszem mają swoje dziwne przyzwyczajenia, np. przychodzą do oratorium z grzebieniem we włosach albo z taka grzybicą, że nie mają już włosów na głowie. Same chodzą z 3 dniowym brudem na stopach, ale śmieją się ze mnie. Jak to, przecież Muzungu nie może chodzić z brudnymi?!

Pracowałam już z dziećmi z Polski, Litwy, Albanii, a teraz z Zambii. Wszędzie jednak dzieci są po prostu dziećmi. Cieszą się świecidełkami i oczy im się świecą na widok słodyczy. Tak samo płaczą i się uśmiechają. A najbardziej uwielbiam w dzieciach ich beztroskie podejście do życia. Dzieci w Polsce różnią się ode mnie kolorem oczu czy włosów, tu różnimy się po prostu kolorem skóry.

Wcześniej wszechobecne Give me przyprawiało mnie o zawroty głowy, ale teraz mam 2 odpowiedzi. Na zwykłe Give me odpowiadam. Ok, najpierw Ty mi coś daj, a potem ja dam coś Tobie. Nie ma nic za darmo. Tym sposobem dostałam już gumę do żucia od Johna i Stefani. Chłopczyk dostał za to ode mnie mały samochodzik, który zgubił jeszcze tego samego dnia, a Stefani w zamian za gumę otrzymała długopis, który ukradli jej w szkole... Od Maxwella dostałam wczoraj inny prezent, kijem w nogę echh... Codziennie rano pytam go czy zamierza mnie przeprosić. Nie zawsze jest tak cukierkowo. Potrafią dobrze kłamać. Rozdaje im różańce i mówię, że dam tylko tym, którzy jeszcze nie mają. Nagle się okazuje, że nikt nie ma. A jeszcze przed chwilą się modliliśmy i połowa z nich machała mi przed oczami kolorowymi paciorkami. Przyznają się dopiero, gdy wspominam, że ja nie widzę, ale Pan Bóg z góry widzi wszystko.

Nie wspomniałam jeszcze o drugim sposobie na Give me. To drugie Give me brzmi: Daj mi MÓJ różaniec, długopis, zeszyt, koszulkę, buty. Dzieci, z góry zakładają, że to powinno być jego czy jej. Pytam wtedy: Nie masz swojego różańca? Ja też nie mam, idź poszukaj, może jeszcze znajdziesz. Ale jak to?! O ironio, uwielbiam te ich zdziwione spojrzenia podczas naszej rozmowy :D

Kiedy teraz przychodzą do oratorium, mówię do nich: Give me my sweets. Zawsze odpowiadają:
OK  Kamila, tomorrow.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz