sobota, 17 sierpnia 2013

ODCINEK mechanizmu

Prosiłam Pana Boga, aby zabrał to, co we mnie złe.
Prosiłam, aby pomógł mi pozałatwiać różne sprawy.
Prosiłam o cierpliwość.
A On dał mi ZMĘCZENIE.

Najwięcej pracy miałam w kuchni. Dzieciaki pomagają mi teraz przy pomarańczach. Wytłumaczyłam im na migi co mają robić. Tym razem to oni nie ogarniali po angielsku, nie ja. Zabrali się do roboty. Po czym okazuje się, że dwóch chłopców kroi pomarańcze aż na trzech deskach do krojenia. A inne dzieci po dwoje kroją na jednej desce. Tryb. Tryb. Tryb. Zatrybili. W kuchni zawrzało od dziecięcego śmiechu.

Dziś do oratorium przyszłam z aparatem. Chciałam porobić trochę zdjęć. Podeszłam do dzieciaków układających puzzle. Nagle te najmniejsze dzieci zaczynają do mnie krzyczeć: No photo! Go! Zdziwiłam się, ale jak nie chcą, to trudno. Robiłam zdjęcia tylko tym starszym. Po czym przybiegają do mnie te młodsze i krzyczą: Pokaż nam! Pokaż! Ale jak to??? Nie chcieliście foto to i ja wam teraz nie pokażę. Tryb. Tryb. Tryb. Maluchy załapały. Zrobiłam im całą sesję.

Rozmowa z Oliverem zaprowadziła nas do konkluzji, że ja jestem małą dziewczyną, a on dużym dzieckiem:
-Oliva uwielbiam codzienne rozmowy z Tobą zawsze o niczym.
-Bo ten Twój angielski jest taki słaby, że możemy rozmawiać tylko o niczym – dodał złośliwie.
-Oliva masz rację, mój angielski pozostawia wiele do życzenia. Ale zwróć uwagę, że tylko Ty jeden najlepiej nadajesz się do takich rozmów ze mną zupełnie o niczym.
Tryb. Tryb Tryb. Adrian zaczyna się śmiać, zatrybił pierwszy.

Joseph (Dżozef) biegał dzisiaj za mną po oratorium i celowo zniekształcał moje imię. Mila! Mila! Słyszę już któryś raz z kolei. Spoko, ja zaczęłam się zwracać do niego Zef! Tryb. Tryb. Tryb. Ogarnął. Nazywanie mnie Milą nie bardzo miało sens. Jemu Zef jeszcze bardziej się nie podobało.

Dziś jestem tak zmęczona, że nie mam siły się przejmować tym, co złe, tym czego nie załatwiłam, tym do czego nie mam cierpliwości.

Ks. Czesiek mówił, że tak właśnie możemy poznać swoje powołanie. Gdy jesteśmy zmęczeni i padamy na ryjek, ale jednocześnie jesteśmy szczęśliwi. Rzeczywiście tak jest. Ja nie mam przymusu, żeby tu być. Nikt mi nie narzucił praktyk do odrobienia, by je odbębnić. Nie trzyma mnie tu obowiązek pracy, by zarobić pieniądze, by utrzymać rodzinę. Na własne życzenie przyjechałam tu żeby się zmęczyć. Okazuje się, ze w tym zmęczeniu odkrywam sens.

Poprosiłam Go dzisiaj o wenę do napisania czegoś, a On dał mi pracowity dzień pełen wrażeń. ZATRYBIŁAM!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz