Znajomi piszą mi, że to takie fajne, że jestem w Afryce, że mnie podziwiają, że jestem odważna. A ja mam wyrzuty sumienia, bo co ja mogę...
Dzisiejsze przedpołudnie miałam spędzić ogólnie na wszystkim co jest do zrobienia. Akurat nalewałam wodę na pranie kiedy na farmę przyszedł czarny chłopczyk. Miałam swoje zajęcie, więc średnio zwróciłam na niego uwagę. Nikogo nie było w pobliżu, więc podszedł do mnie.
- I want to ...(nie rozumiałam)
- Nie rozumiem. Czego chcesz? Bear? Ben? Men?
Po kilku przeczących odpowiedziach czarnego chłopca wreszcie zrozumiałam – a PEN – to znaczy długopis.
Chłopczyku, ale ja tu nie mam długopisu, długopisy są w oratorium, a oratorium jest zamknięte, ja robię pranie, nie mam przy sobie kluczy. Proszę przyjdź po południu, kiedy oratorium będzie otwarte. Chłopiec posmutniał.. Zapytałam jak ma na imię i znowu nie zrozumiałam. Nie zapytałam drugi raz bo chłopczyk odszedł ze spuszczoną głową. Nie widziałam go wcześniej w oratorium. Nie wiem czy przyszedł akurat teraz, bo liczył, że jak nie ma innych dzieci to mu dam. A może wygonili go ze szkoły, bo nie miał czym pisać. Pierwszy raz ktoś przyszedł do mnie powiedzieć, że potrzebuje czegoś, a nie GIVE ME, GIVE ME!\
Przecież nie żałuje mu długopisu, ale co z innymi dziećmi, które też nie mają? Czy nie mógłby przyjść po południu? Czy zobaczę go jeszcze...?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz