Przeciętny Kowalski – nazwijmy go Tymoteusz. Dajmy mu 26
lat. Załóżmy, że mieszka w Polsce. W
mieście powyżej 100 tys. mieszkańców. Nie mniej, dla pewności, że będzie
miał w pobliżu dużo rozrywek. Powiedzmy, że Tymon ma wielu znajomych. W tym
wieku pewnie jest po studiach i pracuje. No nie wiem, może jest kelnerem…?
Kościół Tymkowi kojarzy się ze starszymi paniami. Z
zawodzącym organistą. Śpiewami, których nie można wpasować w żadną melodię.
Pieśniami, tak starymi, że już niewiadomo o czym są. Tym samym babciom trzeba
ustąpić miejsca w ławce. I jeszcze te msze i nabożeństwa, które trwają w
nieskończoność. Nuda, a ksiądz z ambonki wciąż nawołuje, żeby modlić się za
młodzież, bo jest taka zepsuta. Same nakazy, w każdej dziedzinie życia. I
jeszcze trzeba się rozliczać ze złych uczynków. Kiedy Tymon ma poświęcić czas
na modlitwę? Przecież pracuje, a w wolnym czasie chciałby odpocząć w
towarzystwie znajomych…
Dla mnie kościół też był nudny. Szukałam w nim swojego
miejsca. W scholce, w oazie, a nawet w duszpasterstwie dla poszukujących męża i
żony :D Pamiętam jak byłam na wycieczce we Włoszech. Poszliśmy tam na msze i
byłam przekonana, że to jakaś uroczystość dla seniorów. Nie było nikogo z
młodych ludzi, poza nami. Pewnego razu usłyszałam, że Paulina była w Afryce na
misjach. To było 5 lat temu.
Dziś moje miejsce w Kościele nie jest ani w ławce ani pod
ołtarzem. Jest pod słomianym dachem przy zambijskiej szkole. Tam na macie leży
chora Rachel. Śpi przykryta chitengą. Stawiam jej krzyżyk na czole, proszę o
zdrowie dla niej. Z innymi dziećmi wokół wypowiadam koślawe zdania w bemba.
Postrzępione jak ten dach nad nami.
W moim kościele uczę się cierpliwości, bo wierni mają czarną
skórę i czarną mentalność. Mówią w bemba i dużo tańczą. Mój kościół jest pełen
dzieci. Bywa, że są bardziej złośliwe niż niektóre starsze panie.
Mój Kościół motywuje mnie do codziennego wstawania o
wschodzie słońca. Kiedy pada deszcz też jest kościół. A kiedy na deszczu
marznie mała dziewczynka, a ktoś oddaje jej kurtkę, to zaczyna ożywać
ewangelia.
Mój kościół wymaga ode mnie wysiłku w oratorium i
poświęcenia wieczorami, gdy piekę chleb i uprawiam ogródek. Modlitwa Kościoła
misyjnego to codzienne znoszenie trudnych warunków bez użalania się. W darach
do ołtarza, w koszu na głowie, składam moje zmęczenie i kropelki potu na czole,
pośród afrykańskiego upału. W moim kościele różaniec odmawiam po angielsku.
Kwiatami przy ołtarzu są drzewa z mango i bananowce.
Misje stały się moim miejscem w kościele. Miejscem w którym
realizuję siebie ze wszystkim co mam. Kościół przestał być nudny. Zamienił się
w świat pełen życia, kolorów, doświadczeń i iskierki, która wciąż sprawia, że
chcę więcej! Dla mnie najwspanialszym nabożeństwem jest wyjście na wioskę,
kiedy na niebie mamy pełnię. Księżyc jest tak jasny, że razi w oczy. Wtedy mam
największą ochotę podziękować.
Boże dziękuję Ci, że stworzyłeś Kościół Misyjny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz