piątek, 31 października 2014

Pomysł na szczęście

Przeciętny Kowalski – nazwijmy go Tymoteusz. Dajmy mu 26 lat. Załóżmy, że mieszka w Polsce. W  mieście powyżej 100 tys. mieszkańców. Nie mniej, dla pewności, że będzie miał w pobliżu dużo rozrywek. Powiedzmy, że Tymon ma wielu znajomych. W tym wieku pewnie jest po studiach i pracuje. No nie wiem, może jest kelnerem…?

Kościół Tymkowi kojarzy się ze starszymi paniami. Z zawodzącym organistą. Śpiewami, których nie można wpasować w żadną melodię. Pieśniami, tak starymi, że już niewiadomo o czym są. Tym samym babciom trzeba ustąpić miejsca w ławce. I jeszcze te msze i nabożeństwa, które trwają w nieskończoność. Nuda, a ksiądz z ambonki wciąż nawołuje, żeby modlić się za młodzież, bo jest taka zepsuta. Same nakazy, w każdej dziedzinie życia. I jeszcze trzeba się rozliczać ze złych uczynków. Kiedy Tymon ma poświęcić czas na modlitwę? Przecież pracuje, a w wolnym czasie chciałby odpocząć w towarzystwie znajomych…

Dla mnie kościół też był nudny. Szukałam w nim swojego miejsca. W scholce, w oazie, a nawet w duszpasterstwie dla poszukujących męża i żony :D Pamiętam jak byłam na wycieczce we Włoszech. Poszliśmy tam na msze i byłam przekonana, że to jakaś uroczystość dla seniorów. Nie było nikogo z młodych ludzi, poza nami. Pewnego razu usłyszałam, że Paulina była w Afryce na misjach. To było 5 lat temu.

Dziś moje miejsce w Kościele nie jest ani w ławce ani pod ołtarzem. Jest pod słomianym dachem przy zambijskiej szkole. Tam na macie leży chora Rachel. Śpi przykryta chitengą. Stawiam jej krzyżyk na czole, proszę o zdrowie dla niej. Z innymi dziećmi wokół wypowiadam koślawe zdania w bemba. Postrzępione jak ten dach nad nami.

W moim kościele uczę się cierpliwości, bo wierni mają czarną skórę i czarną mentalność. Mówią w bemba i dużo tańczą. Mój kościół jest pełen dzieci. Bywa, że są bardziej złośliwe niż niektóre starsze panie. 

Mój Kościół motywuje mnie do codziennego wstawania o wschodzie słońca. Kiedy pada deszcz też jest kościół. A kiedy na deszczu marznie mała dziewczynka, a ktoś oddaje jej kurtkę, to zaczyna ożywać ewangelia.

Mój kościół wymaga ode mnie wysiłku w oratorium i poświęcenia wieczorami, gdy piekę chleb i uprawiam ogródek. Modlitwa Kościoła misyjnego to codzienne znoszenie trudnych warunków bez użalania się. W darach do ołtarza, w koszu na głowie, składam moje zmęczenie i kropelki potu na czole, pośród afrykańskiego upału. W moim kościele różaniec odmawiam po angielsku. Kwiatami przy ołtarzu są drzewa z mango i bananowce.

Misje stały się moim miejscem w kościele. Miejscem w którym realizuję siebie ze wszystkim co mam. Kościół przestał być nudny. Zamienił się w świat pełen życia, kolorów, doświadczeń i iskierki, która wciąż sprawia, że chcę więcej! Dla mnie najwspanialszym nabożeństwem jest wyjście na wioskę, kiedy na niebie mamy pełnię. Księżyc jest tak jasny, że razi w oczy. Wtedy mam największą ochotę podziękować.


Boże dziękuję Ci, że stworzyłeś Kościół Misyjny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz