wtorek, 17 lutego 2015

Takie rzeczy to tylko w Afryce

Wywiad z Emanuelem się nie udał. Nasza Złota Rączka na farmie był w tamtym roku przez miesiąc w Polsce. Chciałam napisać tekst o tym jak spędził ten czas. Oczywiście był zachwycony wizytą, ale jego opowieść mnie nie zachwyciła. Nic ciekawego na dobry temat. Jestem dzisiaj sama. Księża w Lusace, Klaudia i Margaret w Mansie. Idę otworzyć oratorium, a w biurze nie ma klucza. No tak, przecież wczoraj biuro było zamknięte i wzięłam klucz do domu. Wracam z powrotem przez farmę. Zaczyna padać deszcz. Zanim jeszcze zdążyłam otworzyć bramę na całą szerokość, cała zgraja dzieci rzuciła się do wejścia, aby jak najszybciej dobiec do drzewa po śliwki.

Na ,,study time”, czyli podczas godziny poświęconej na naukę, wycinamy z dziećmi harmonijki z ludzikami. W holu zostaje po nich na podłodze cała masa papierów i pestek po śliwkach. Nikt nie zamierza tego posprzątać. A ja nie mam czasu, starsi chłopcy właśnie poprosili mnie o wyciągnięcie sprzętu. W niedzielę impreza walentynkowa i obiecaliśmy wyciągnąć głośniki, które chłopcy mieli wcześniej przygotować. Chłopcy przynieśli wszystko, ale pytają o mnie o adapter. Nie wiem co to, przeszukujemy cały pokój i nic nie znajdujemy. Ja nawet nie wiem czego szukam. Potem się okazuje, że chodziło im o przedłużacz. Ręce mi opadają, zwłaszcza, że odnotowałam, że właśnie zginęła jedna para nożyczek, z dwóch które zostawiłam na biurku…

Ostatecznie, zrezygnowana, siadam z dziewczynkami na pniu drzewa. Robią mi warkoczyki. A tu nagle wszyscy rzucają piłki. Przerywają swoje mecze i biegną w jednym kierunku. Słyszę krzyk. Rozumiem w bemba tylko tyle, że chłopczyk właśnie oberwał kamieniem w głowę. Nie wiem jak do tego doszło, zanim docieram na miejsce zdarzenia, chłopiec ma już nie tylko twarz we krwi, ale nawet plecy do połowy. Głośno płacze i nie chce pomocy. Poszedł zapłakany do domu. Co miałam zrobić? Dołączyłam do chłopców grających w siatkę. A kiedy piłka poleciała za daleko zauważyłam Johnego i Mathewsa bijących się na trawie. Ostrzegłam ich 2 razy, że mają przestać. Usłyszeli ostrzeżenie i w bemba i po angielsku. Na pewno zrozumieli, ale nie posłuchali. Za trzecim razem wyrzuciłam ich z oratorium. Znów zbiegły się wszystkie dzieci, ciekawe co tym razem się wydarzyło. John zamiast kierować się do bramy odwrócił się w drugą stronę, szukając swoich butów…. echhhh

Zanim zaczęliśmy różaniec miałam jeszcze ogłoszenie do dzieci. Zapytałam, kto może przetłumaczyć z angielskiego na bemba, tak żeby wszyscy zrozumieli. W tym momencie starsi chłopcy się pokłócili. Oczywiście nikt nie chciał… Wywołałam Maxwela i poprosiłam wszystkich, aby każdy wyrzucił tylko jeden papierek z podłogi w celu posprzątania holu. W innym przypadku nie zrobimy więcej zajęć takich, jak dzisiaj. Oczywiście nie wszystkim się chciało…

Zaczynamy różaniec. Pethias zapomniał poczekać na przeczytanie pierwszej tajemnicy i zaczął od ,,Ojcze nasz”. Dzieci wybuchają śmiechem i zagłuszają modlitwę. Znów trzeba ich uciszyć. Dziś na różaniec idziemy do kapliczki. Wychodzimy za bramę i zaczyna padać. W czasie różańca 2 razy upominam małą Memory, która zakłada sobie koszulkę na głowę i zaczepia Esther. Ufff różaniec skończony, wracam do oratorium. Kiedy chce zamknąć bramę Wesley wraz z Bundą nagle postanowili przed bramą odtańczyć jakiś dziwny taniec. Pośpieszam ich, ale oni mają fan. A ja mam dość. Zamykam chłopców w środku i wychodzę. Chłopcy wrzeszczeli za mną, abym im otworzyła. Wróciłam  dopiero, gdy zaczęli mnie błagać.

Dochodząc do domu zastaję otworzone okno. Mamy tylko jedno takie, które się nie domyka. Przed wejściem je zamykałam, więc nie mogło otworzyć się samo! Ktoś tu był! Boję się wchodzić dalej…. W środku nie notuję żadnej kradzieży, ale i tak wystarczająco się boję. Zwłaszcza, że nie ma wody, muszę pójść po ciemku za domek, żeby odkręcić zawór. Zbieram się na odwagę. Odkręcam, a woda nie leci. Czeka mnie wycieczka na farmę. Na farmie gryzie mnie komar i 2 pchły. Po drodze oglądam świetliki i całuję klamkę. Nie znalazłam nikogo, kto mógłby włączyć pompę. Wracam do domu, a tam na ścianie stworzenie wielkości tarantuli, tylko nie włochate. Pierwszy raz w życiu piszczę, zabijając pająka. Zmęczona siadam do stołu, aby zjeść kolacje, ale chleb jest spleśniały……………….

Żeby nie wpaść w depresję po prostu śpiewam sobie na pocieszenie:
Życie, życie jest nowelą
Raz przyjazną a raz wrogą,
Czasem chcesz się pożalić,

Ale nie masz do kooogooo :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz